poniedziałek, 13 sierpnia 2018



Seraphina Pearson
my heart is a thousand years old. I am not like other people.




































Bóg kocha wszystkie swoje dzieci. Chore, piękne, ambitne, ułomne, brzydkie. Grzeszników, lojalnych żołnierzy. Stwórca od wieków nazywany najwyższą władzą, wyrocznią, panem wszystkiego, co żywe. Kim staje się w chwili pojawienia Proroka? Czyim miastem jest Alpen Claire? Proroka, Stwórcy, pastora, ludzi? Lud Boga, czy lud Proroka? Serafina każdego dnia zadaje sobie te pytania. Rozdarta pomiędzy dwoma rodzicami; jedno czczące niematerialne bóstwo, jedyne, drugie równie wyjątkowe, mroczne. Dobro i zło; a co jeśli ona tkwi po środku? Dumnie wspiera potrzebujących, bezinteresownie wyciągając dłoń do trędowatych, zagubionych ludzi. Baranek Pana, pionek Proroka. Czy odkupując winy przeszłości zdoła dostać się kiedyś do nieba? Czy dziecko spłodzone przez ulubieńca Boga i bytu, również zazna tego?

גַּבְרִיאֵל — mąż boży — G a b r i e l. Cierpienie ludzkie nie znało granic, lecz każdy na pewnym etapie życia mógł zawsze stwierdzić, że czyjaś obecność uleczyła z wielu ran, że nastał spokój, pojawiło się światło w tunelu. Jej własne światło, otucha, wsparcie. Człowiek, który pokazał jej, że piekło wcale nie musi być złe, a służba prorokowi... grzechem. Od momentu, gdy za dzieciaka go poznała, zaczęła kroczyć z nim wspólnie tą samą ścieżką, po dzień dzisiejszy pielęgnując uczucie podarowane przez samego Boga, zaakceptowane przez mroczny byt.

Opiekunka dzieci, morderczyni sierot, kłamliwa, choć wciąż dobra sąsiadka, pastorowa? Z pewnością matka, żona. Wypełniając dwie niezwykle istotne definicje zawarte nie tylko w powszechnym słowniku świata, jak również Biblii, może uspokoić sumienie. Splamione światło, duch potrafiący tak wiele dokonać, mimo częstego braku wiary w siebie. Jezioro, nie ocean, jednak barwny, niekiedy krwawy. Przy ludziach twierdzi, że jest jednym z najlojalniejszych żołnierzy na świecie samego fundamentu wiary, jednak prawda wydaje się być zupełnie inna. Stała się jak jej mąż, lojalnym sługą proroka, oddalając się z każdym dniem od łaski i miłości Pana. 

Kochająca matka.

Perfekcyjna żona.

Dzieciobójczyni. Wierne dziecko TEGO. I Jezusa.
tumblr ☩ powiązania

16 komentarzy:


  1. ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀⠀ ⠀⠀ ⠀⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀⠀ ⠀⠀ ⠀⠀⠀⠀╱ ✞
    ⠀⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀⠀ ⠀⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀⠀ᵗʰᵃᵗ ᵗʰᵉʸ ᶜᵃᶰ ᵉᵛᵉʳ ᶠᵒʳᵍᶤᵛᵉ ᵐᵉ
    ⠀⠀⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀⠀ ⠀⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀⠀ ⠀⠀ ⠀ ⠀ ⠀ᵗʰᵃᵗ ᶰᵒ ᵇ̲ˡ̲º̲º̲ᵈ̲ ᶠᵒʳ ᵐᵉ ʷᶤˡˡ ᵉᵛᵉʳ ᵇᵉ ᵉ̶ⁿ̶º̶ᵘ̶ᵍ̶ʰ̶
    ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀
    ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀⠀ ⠀ ⠀⠀⠀ ⠀ ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀ ⠀ CRUEL GAME PART 13

    OdpowiedzUsuń
  2. // Kontynuujemy nasz wątek, słońce?

    ⠀⠀⠀❀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. // Oczywiście, że tak! Niebawem spodziewaj się odpisu, bo teraz moja kolej. ❀

      Usuń
  3. [ Dokończymy nasz wątek? ] 💕

    OdpowiedzUsuń


  4. ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀⠀ ⠀⠀ ⠀⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀⠀ ⠀⠀ ⠀⠀⠀⠀╱ ✞
    ⠀⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀⠀ ⠀⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀⠀ᵗʰᵃᵗ ᵗʰᵉʸ ᶜᵃᶰ ᵉᵛᵉʳ ᶠᵒʳᵍᶤᵛᵉ ᵐᵉ
    ⠀⠀⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀⠀ ⠀⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀⠀ ⠀⠀ ⠀ ⠀ ⠀ᵗʰᵃᵗ ᶰᵒ ᵇ̲ˡ̲º̲º̲ᵈ̲ ᶠᵒʳ ᵐᵉ ʷᶤˡˡ ᵉᵛᵉʳ ᵇᵉ ᵉ̶ⁿ̶º̶ᵘ̶ᵍ̶ʰ̶
    ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀
    ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀⠀ ⠀ ⠀⠀⠀ ⠀ ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀ ⠀ CRUEL GAME PART 17

    OdpowiedzUsuń
  5. ⠀⠀⠀
    ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀ʸᵒᵘ ᶠᵒᵘᶰᵈ ᵐᵉ ʰᵉʳᵉ, ᶤᶰ ᵗʰᶤˢ strangeᵖˡᵃᶜᵉ
    ⠀⠀⠀⠀⠀- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
    ⠀ ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀ ⠀ UNEXPECTED MEETING I
    ⠀⠀⠀⠀⠀- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
    ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀
    ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀☩⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀ˡᵈº ʸºᵘ ᵏⁿºʷ ᵃⁿʸ ʷᵃʸ ºᵘᵗ?
    ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀ ⠀' ᵈºᵘᵇᵗ ᵗʰᵃᵗ
    ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀

    OdpowiedzUsuń
  6. ──❀*̥˚──◌────

    Pytanie – czy miasto to kiedykolwiek należało do Boga?

    Wystarczyło przyjrzeć się historii Alpen Claire, i to nawet nie w jakichś głęboko krytych przed okiem Zesłanych źródłach, ale w oczywistych faktach historycznych, tych dostępnych w miejskim muzeum. Jeśli nazwać tak można skromną salkę z kilkoma drewnianymi krucyfiksami, kawałkiem blachy czy też kamienia i paroma wywierconymi przez robactwo piórami z Indiańskich strojów. Miasto to nigdy nie należało do Boga. Nie do tego Jedynego, którego imię z szacunku należało pisać wielką literą, by nie zwalić na siebie Jego wieczystej nienawiści. Chociaż, chwilka, Bóg przecież podobno jest miłością…

    Miasto to należało do dawnych bogów indiańskiego plemienia, na pewno. Do wiatru, do wody, do gór piętrzących się nad głowami drobnych i słabych ludzi, którzy od zawsze byli zdani na łaskę i niełaskę Wyższej Siły. Ostatecznie zmieniały się tylko nazwy, klęska to klęska. Czy nazwie się ją Chorobą, Pożarem, Powodzią czy też… TYM.

    Jane była pełna uprzejmej ciekawości, co stanie się dalej. Niekoniecznie z tym konkretnym dniem, ale w ogóle z Alpen Claire, z tą społecznością, z historią, jaką wszyscy – chcieli czy nie chcieli – pisali w tej cholernej mieścinie.

    Aczkolwiek, tak, tym dniem także była zainteresowana.

    „Asmodeusz”, pomyślała Jane. „Doskonałe imię dla mrocznego dziecka, które w wolnych chwilach wywleka wnętrzności kolegów i koleżanek na zewnątrz ciała.” Ale nie powiedziała ani słówka na głos. Nie było też widać piętna jej sarkastycznej myśli na powierzchni. Gdy tylko chciała, potrafiła zachować na swojej twarzy śmiertelny spokój.

    - To bardzo ładny i bardzo przerażający budynek – powiedziała po chwili zastanowienia, wciskając ręce od kieszeni. Zatrzymała się tuż przed stopniami prowadzącymi do środka, wykorzystując moment na zadarcie głowy i spojrzenie wysoko, wysoko ponad drzwi, ponad zarys okien pierwszego piętra, jakby chciała dosięgnąć swoim spojrzeniem całą wielkość kamiennej budowli i przejrzeć ją na wylot przez drobne dziury w starzejącym się dachu. Czy to było tylko złudzenie, czy rzeczywiście jakby stało się tu teraz chłodniej? Czy to tylko złudzenie, czy jej włosami poruszył podmuch wiatru, a w powietrzu zakołysał się zapach stęchlizny i starości? Nic z tych odczuć, bardzo fizycznych, choć być może jednocześnie zupełnie wybujałych, nie pasowało do miejsca, które miało być domem dla małych dzieci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie wiem, jak wyglądają sierocińce gdzieś indziej. To byłaby na pewno bardzo pomocna informacja, gdybym to pamiętała. Ale wiesz, tak sobie myślę, że gdybym pamiętała cokolwiek z TAMTEGO świata, to TEN tutejszy w ogóle by mnie nie ciekawił tak bardzo, jak mnie ciekawi. Może nawet by mnie przerażał, bo miałabym porównanie do jakiegoś wymuskanego miejsca poza Alpen Claire? Ale też może zupełnie inaczej, może traktowałabym z ulgą każdą rzecz, jaka się tutaj dzieje, wiedząc, że przynajmniej mamy tutaj jakieś jasne zasady, jedno źródło mocy i prawa, takie tam… Czasem sobie o tym myślę, w najmniej oczekiwanych momentach. Przy myciu szklanek, na przykład. Mycie szklanek to bardzo nudne zajęcie, ale pozwala na spokojne opływanie myślami, dlatego nie powiem ani złego słowa o myciu żadnej szklanki. W każdym razie… Gdy patrzę na ten budynek, jestem zdrowo zaciekawiona. Nie ma sensu mówić, że obawiam się tego, jak mroczne lub pokręcone mogą być dzieci, które zaraz spotkam. Wszyscy w Alpen Claire jesteśmy mroczni i pokręceni, więc…

      Wzruszyła ramionami. Jane nie wzruszała ramionami zbyt często. Zazwyczaj jej uprzejmą olewającą reakcją był doskonale znany wszystkim uśmiech – a jednak ten uśmiech złamany niemal pobłażliwym uniesieniem brwi. Można to było wychwycić, bardzo prosto. Akurat tego grymasu Jane nigdy nie tamowała, uznając coś całkiem zabawnego w grymasach wypisywanych na twarzach ludzi, których traktowało się z pobłażaniem – ach, wtedy poznawało się człowieka, każdego człowieka! Teraz jednak nie było pobłażania, nie było złośliwości. Jane była w swoich ruchach i słowach serdeczna, bo ostatecznie dobrym ludziom należało się coś od życia, a Serafina była dobrym człowiekiem. Chęć pomocy jej była więc jak najbardziej szczera.

      Jane czasem lubiła robić coś dobrego bez oczekiwania zapłaty. Działy się później dzięki temu bardzo ciekawe rzeczy.

      Weszły do środka. Gdyby Jane była złośliwa, powiedziałaby, że pochłonął je ten mroczny budynek i że zamknęły się za nimi wrota prowadzące do brzuchu tajemniczego stworzenia – która z nich wyjdzie stąd cało? Ale Jane było daleko do takiego dramatyzowania. Jane, po prostu!, uśmiechnęła się serdecznie do dzieci, które zbiegły się ze wszystkich kątów i przylgnęły do swojej opiekunki (te odważniejsze) lub ciekawsko trzymały się nieco dalej, przyklejone do framugi drzwi.

      Jakieś dziecko, gdzieś w głębi domu, zaczęło płakać. I nagle rozbrzmiał obok tego rozdzierającego, głębokiego szlochu drugi głos – śmiech. Chichot.

      - Pójdzies się z nami bawić? – usłyszała nagle tuż pod swoimi nogami. W następnej chwili, nie potrafiłaby powiedzieć, jak, znalazła się już na dywanie, otoczona wianuszkiem dzieci w różnym wieku, które ciągnęły ją we wszystkie strony, pokazywały jej dość już wymęczone zabawki i zarzucały ją setką dziecinnych pytań.

      I znów ten płacz gdzieś w środku domu, i kolejna fala śmiechu. Jane nie potrafiłaby wskazać, skąd dokładnie dochodził ten dźwięk. Żadne dziecko zdawało się go nie zauważać – lub były przyzwyczajone i ignorowały okrutny chichot.

      Usuń
  7. ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀
    ⠀⠀⠀⠀▓⠀⠀⠀⠀┊ ❛⠀ᶰᵒ ᵛᵒˡᵛᵉʳᵃᶰ ᵃ ᵗʳᵃᵇᵃʲᵃʳ ᵉᶰ ˢᵘˢ ᵛᶤᵈᵃˢ. ᶰᶤ ᵘˢᵗᵉᵈᵉˢ, ᶰᶤ ˢᵘˢ ʰᶤʲᵒˢ.⠀ ❜
    ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀┊ https;//justpaste.it/Infernales__Ceremonia__O4 ┊

    OdpowiedzUsuń